niedziela, 18 września 2011

ale meksyk - parte 7

wreszcie wyczekiwany dzień, kiedy to mamy pojechać do mexico city i zobaczyć stolycę :) wyjazd bladym świtem, ale parę kilometrów jest, to wychodzimy z założenia, że dośpimy w autokarze.  niektórzy z nas posiadają talent do zasypiania w nim bez problemów i o każdej porze dnia i nocy....
po drodze jednak jedziemy obejrzeć piramidy słońca i księżyca tehotihuacan. tam też ma być zrobione wspólne zdjęcie wszystkich uczestników festiwalu (nie przychodzi nam do głowy, że wspólne zdjęcie będzie formatu tychże piramid i dołoży nam problem w postaci przewiezienia go samolotem). dojeżdżamy na miejsce i szczękając zębami z zimna w tym ciepłym kraju idziemy wszyscy w stronę piramid.
okazuje się, że nie najmniejsze to dzieła sztuki. za nami biegają świńskim truchtem panowie, próbujący nam wcisnąć niezbędne nam pamiątki za "dobrą cenę, prawie darmo".....swoją drogą ciekawe, skąd się panowie polskiego nauczyli i jakim sposobem tak szybko się zorientowali, że to właśnie jest nasz rodzimy język.....najgorsze, co można było zrobić, to zainteresować się jakąś z proponowanych przez panów pamiątek. wtedy już jak przyklejeni gotowi są z nami wspinać się na piramidy...
wejście strome, wszyscy z lękiem wysokości patrzą z niepokojem. wejście, to wejście, kto cię tylko stamtąd zdejmie? hmmmmm.....decydujesz się jednak, podobnie jak większość obecnych, na wejście. zejściem będziesz martwić się później. przecież nie można być przy piramidach w meksyku i nie wejść na nie.....
pod piramidą księżyca udaje ci się wreszcie zrobić wspólną fotkę z ulubiony dyrygentem z brazylii....swoją drogą fajnie, bo facet już pakuje walizki na przyjazd z chórem do polski.....dobrze dobrze, was w brazylii też jeszcze nie było.....



po piramidach i wspólnej fotce czas na jazdę do bazyliki matki boskiej z guadelupe, bo zwiedzanie mexico city wiadomo, że już się wściekło, bo czasu nie starczy.
chwila zwiedzania, zdjęcie z kolosalnym pomnikiem naszego papieża i msza z koncertem w kościele.
ponieważ wiadomo już, że czasu na kupowanie pamiątek nie będzie, słomka krokiem kojota wymyka się w trakcie kazania z kasą w garści "na siusiu" i leci kupić wam pamiątki :) wraca, skubana, akurat na koniec kazania :)
jak od początku wyjazdu "szybko szybko", 20 minut na lunch po to, by potem znowu na coś czekać. trudno, przetrwamy...w końcu szybki mcd jest wszędzie...
potem jakiś dziwny koncert organizowany przez związek pracowników edukacji. i po raz pierwszy w trakcie tego wyjazdu żaden z zespołów nie korzysta z zaproszenia po koncercie na kolejną fetę i słuchanie mariachi. chyba powoli zmęczenie zaczyna dopadać wszystkich, w końcu festiwal trwa już kilka dni a tego konkretnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie. nie wiadomo, czy organizatorzy obrazili się, czy nie, ale my jedziemy do puebla z postanowieniem, że jeszcze przed wyjazdem obejrzymy jednak mexico city.......

Brak komentarzy: