niedziela, 11 września 2011

ale meksyk - parte 2

poranek bardzo bardzo wczesny, bo to przecież w polsce 7 godzin do przodu, czyli o godzinie trzeciej rano można zacząć żyć. pomijając oczywiście, że przy cenach związanych z używaniem telefonu tak daleko od domu, od tejże godziny trzeciej zaczyna dzwonić „numer prywatny”….pfffff….z panami z telekomunikacji ani innymi reklamami i badaniami rynku rozmawiać nie będziemy, chociaż sen przerywają skutecznie. okazuje się jednak, że sporo osób ma ten problem, bo wujek fejsbuk pęka na czacie od chórzystek, które siedzą w pokojach obok i zmagają się z bezsennością J
po bezskutecznych próbach zaśnięcia pora założyć „słomkowy” sweterek, co by móc w tym ciepłym klimacie zostać w pidżamce i udać się na poszukiwania porannego napoju bogów. okazuje się, że kawa dostępna jest w automacie przy recepcji (jeszcze dostępna, choć przy ilości uczestników festiwalu już niedługo), więc ślizgając się radości w japonkach po mokrej posadzce po nocnym deszczu wracamy do  rozkoszowania się kofeinką i komputerkiem. radość psuje trochę brak informacji o zaginionym bagażu, ale przecież to dopiero jeden dzień. z pewnością się starają bagaż odnaleźć i przesłać. przecież również zaginione bagaże brazylijczyków przed chwilą dotarły.
śniadanie z większą przytomnością i reagowaniem na smaki niż dnia poprzedniego. dobry sen czyni cuda, czyli daje znać, że jedzenie meksykańskie z pastą z fasoli w roli głównej to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej….papryczki jalapeňos też nie są tym, na co żołądek czekał…..hmmmm….oj, niektórzy zaliczą przymusowe odchudzanie…..
pierwsze spotkanie z chórami z argentyny, brazylii, columbii, costa rica, szczygiełkami z poniatowej, puerto rico, szwajcarii, wenezueli i oczywiście meksyku odbywa się na wspólnej próbie….w ciemnościach :/ hotel, w którym próba ma się odbyć nie ma światła. okazuje się, że starają się pociągnąć światło z ulicy, jednak kilka latarek i telefony pozwalają domyślić się, co w nutach gra. próba jednak to śpiewanie wspólnych utworów, które każdy z krajów przesłał współuczestnikom. zabawa jest o tyle wspaniała, że hiszpańskojęzyczni nijak nie mogą się doczytać tekstu w „bystrej wodzie”, polacy zaś i szwajcarzy łamią sobie języki na szybkich i rytmicznych utworach południowoamerykańskich. ale w końcu na tym polega zabawa J znudzeni jednak brakiem światła wynosimy się do własnego hotelu, gdzie wreszcie w palącym słońcu śpiewamy wspólnie pozostałe utwory…bagażu nadal nie ma…..
w mniejszym już słoneczku udajemy się na kolejne zwiedzanie do miasteczka tlaxcala (które szlag trafił, bo opóźniony wyjazd (jeden z wielu) zmusił nas najpierw do śpiewania a potem już było ciemno) i na pierwszy koncert w teatrze uniwersyteckim.

w prezencie na koncercie znalazłyśmy wodę z naklejką ze zdjęciem coro feminino wiwat J

Brak komentarzy: