piątek, 15 stycznia 2010

wieczór szkolny

 jak się już wczołgasz na czwarte piętro, to otwierasz drzwi i nagle coś się zmienia....z jednej sali metallica na wiolonczeli, w drugiej słyszysz, jak ktoś katuje skrzypce (niestety, katuje jest właściwym słowem, ale skrzypiec nigdy nie lubiłaś, więc możesz być stronnicza), klarnet w innej sali, tu znów pianino grające "ojca chrzestnego" i skądś jeszcze dochodzi "dozwolone od lat 18-tu", oj chyba ktoś na 18-tkę się wybiera....i jeszcze "think of me" w wersji śpiewanej ze zmienioną tonacją....i włączasz się do tego świata, grasz "polskie drogi", "amelię"...i chopina jakiegoś dołączasz....a potem zmiana...inne utwory, ale ten sam jednostajny hałas produkowany przez różne instrumenty i różne utwory, ty też zmieniasz salę i zaczynasz śpiewać "hair", "odmierzać czas".....przez te dwie godziny jesteś w innym świecie, niepowtarzalna atmosfera szkoły muzycznej....w tym hałasie jest tak niesamowity urok, że wsiąkasz....przez te parę godzin twój świat jest piękny...niestety, potem trzeba wrócić do rzeczywistości

Brak komentarzy: