nie lubię współczesnej muzyki poważnej...no, nie lubię, dziś się upewniłam w tym twierdzeniu...
w końcu nie to jest dobre, co dobre, tylko to, co się komu podoba. a ja lubię to, co mi się podoba. to, czego dziś słuchałam, mi się nie podoba, więc i nie lubię.
pan mi zepsuł lubienie klarnetu, pani saksofonu. jedna wielka kakafonia...to coś z klarnetem miało w nazwie "taneczne". no, ja chciałabym zobaczyć tego, co do tego czegoś zatańczy....
przy saksofonie ratowałam się bogatą wyobraźnią. ta jednak podsunęła mi przed oczy jedynie (wg kolejności wystąpienia): syrenę straży pożarnej jadącą o 5 rano uliczką pod moim domem, trąbiące na siebie tiry na trasie, ucieczkę gromady wiewiórek przy pożarze lasu i na koniec ucieczkę słoni sprzed wodopoju....całość nazywała się "charlie's dream"...ja pierdzielę, ten charlie to ma koszmary. całość mogłaby dostać nawet oscara, gdyby była muzyką do filmu "screaming freddie kruger in halloween". sama bym na nich głosowała.
koszmarek. aha...i jeszcze to czwartkowy wieczór muzyczny, na który chodzą dzieci szkolne....no przepraszam, ale gdyby ktoś mnie tam zagonił w czasach szkoły, to trauma na całe życie, do filharmonii w życiu bym nie weszła....całość zepsuła już odbiór drugiej części, która nawet fajna była....