wtorek, 4 października 2011

opowieść o zwykłym szaleństwie...:)

wsiada taki człowiek na rower i za każdym razem sobie obiecuje, że to już ostatni raz szalał, że od następnego razu już będzie grzecznie i statecznie jeździł, jak na starszą panią i poważną do tego, przystało....a gdzie tam? każdy kolejny raz kończy się tak samo. włącza się taki mały świrek, który lubi prędkość...kurka no.....stare głupie i nie rośnie.....pomijając już wiek i inne takie, rower turystyczny nie nadaje się do takich durnych ewolucji, wchodzi w zakręt jak dojna krowa i jest do statecznej jazdy.....efekt oczywisty, ale straty niewielkie....jakieś tam jedno, czy dwa zadrapania, spodnie do prania i przefasonowany koszyczek....pffff....też mi straty. i znowu sobie obiecałaś, że to ostatni raz takiej jazdy, że trzeba grzecznie i przykładnie, nie za szybko, nie pchać się, przepuszczać samochody, które cię nie widzą i nie zaczepiać pań, które właśnie znalazły najlepsze miejsce na obgadywanie sąsiadów na, jakże wygodnej, ścieżce rowerowej....
p.s.1 - tak, bachorek, wiem. opowieści o zwykłym szaleństwie były jedyne i niepowtarzalne - czeskie. ale nadal twierdzę, ze urok miały tylko w wersji pisanej. film był do doopy. wyobraźnia jest lepsza...
p.s.2 - uroczyście i obłudnie obiecuję jeździć, jak własny prywatny mąż już lat temu wiele przykazał - w długim rękawie i długich spodniach....tylko dzięki temu straty były takie małe....:D

2 komentarze:

amilitz pisze...

pisana forma była dla mnie bardziej dobitna. ale film uwielbiam - szczegolnie za ten wózek widłowy i kołderkę:)

i nie obiecuj bo cie kiedyś za niespelnione obietnice bozia w dupe kopnie;p przeciez nikt ci nie wierzy fupku

singingirl pisze...

wiesz, bozia to już swoje zrobiła...mogę sobie obiecywać, co chcę :D